rzane; torby różne — ozdobne, mosiężne i haftem kryte; stare obrazy, krzyże kijowskie i atoskie, świeczniki, opaski, i jeszcze raz krzyże — duże, ciężkie — prawdziwe ryngrafy rycerskie, bo uderzywszy w nie — rozprysnąłby się bełt strzały i kula ołowiana rozpłaszczyłaby się, ni to z wosku odlana, i nie ugrzęzłaby pomiędzy gardłem a piersią, gdzie, jak wiadomo, siedlisko sobie obrała... dusza huculska.
Szczególnie cenił Wojciech jedną parę pistoletów o kolbach czarnych, wewnątrz ołowiem obciążonych, i szablę o brzeszczocie ze stali „w ciemne robaczki“ i ze złotą w niej strzałką od gardy aż po to miejsce, gdzie klinga wykrzywiała się lekko.
Najbardziej zaufanym przyjaciołom Wojciech opowiadał, że z tymi to pistoletami i szablą jego pra-pradziad, szlachcic Łeś Berezowski, na czele watachy gazdów wierchowinnych i różnego ludu wolnego zdobywał pniowski zamek możnych Kuropatwów, których, po prawdzie mówiąc, podle zdradzili Prokopeczki — psiarze i sokolnicy dworscy.
Otóż do tego to Wojciecha Brzezińskiego przyczepił się jak rzep mały Jur i pętał się z nim od przełęczy Rogodze i Pantyr aż do Pniowa, a pozostawszy samotny po żołnierskiej śmierci krewniaka, na własną już rękę przy legionach się wieszał, jak len jeleni na suchych łapach świerkowych. Karmili go i poili żołnierze, dziurawym kocem się dzielili, a on słuchał gwizdu kul, trajkotu karabinów maszynowych, jazgotu i skowytu pękających szrapneli, ryku armat i marzył, by porwać karabin i biec, biec do ataku. Ale gdzie by go tam puścili! Za to inne spełniał posługi: czyścił karabiny, że błyszczały jak słońce, na zwiady chodził graniami gór, gdzie nikt inny nie prześlizgnąłby się po zwisach śnieżnych i perciach zlodowaciałych, nosił rozkazy dowódcy do rozproszonych po górach oddziałów, a że honorny był, to i obmyślił coś dla siebie. Żeby nie myślano w baonie, iż ino szczeka po próżnicy, że doszedł tam czy ówdzie, że się chwali czy wymiguje, przynosił świadectwo: na szarych portkach — kraszenyciach lub na pole dziurawego serdaka odciśniętą pieczęć wojskową czy gminną.
Dopiero, gdy odmroził sobie nogi i odleżał się w szpitalu kołomyjskim, kazano mu wracać do Berezowa, zapomnieć tym-
Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.