czasem o wojnie, wojsku i uczyć się w szkole, by na hycla nie urosnąć i „szarapatkę“.
Razem z pewnym żołnierzem, Hucułem, któremu trzy palce ułamek granatu oderwał, powrócił Jur do Berezowa, by oczy i serce rodzicielów swoją mocno zbiedzoną ale zadzierzystą osobą uraczyć i ucieszyć.
Powrócił do rodzinnych pieleszy strasznym bogaczem.
Ho-ho, jak Wierchowina — Wierchowiną wszyscy mu zazdrościli tego karabina nowiuteńkiego i ładownicy ze stu nabojami!
Jur wiedział na co ma użyć tej broni.
Nie darmo przecież jeszcze przed wojną często zaglądał do Wojciecha — krewniaka, co był kłusownikiem i tropicielem, jakich teraz już bodaj w górach i ze świecą nie znaleźć. Stąd i bogactwo jego się poczęło i wstręt do radła, lagi pasterskiej i do rzemiosła.
Chadzał Wojciech ukradkiem na wołoski brzeg i w lasach srogiego kniazia Kantakuzena hulał, jak wicher po halach. Znał tam każdą perć owczą i ścieżynę zwierzęcą. Brał co chciał: jelenie, kozice, kozły, głuszce kraśnobrewe, a w zimie rysie tropił i niedźwiedzie przy gawrze rohatyną bez hałasu kłuł. Za austriackich czasów bogaci i znamienici myśliwcy do Berezowa zaglądali niby to przypadkiem z drogi do Żabia zboczywszy, ale w nocy znikali i z nimi Wojciech-kłusownik.
Za te zakazane wyprawy, trochę niby do wojny podobne, słono kazał sobie płacić zuchowaty rabuś i drapieżca, lecz nie żałowali panowie pieniędzy, bo przygoda z niebezpiecznym na cudzej ziemi polowaniem warta była wydatku, a i zdobycz brano piękną i obfitą. Zarabiał Wojciech swoim procederem więcej niż orką na kamienistej schedzie ojcowskiej, to też puścił ją w dzierżawę ojcu Jura, a sam w lecie i zimie, na wiosnę i na jesieni snuł się po górach i puszczach niczym majak lub zjawa. Snuł się kulejąc, bo mu rumuński strażnik przed laty kulę w biodro wpakował... Z tą kulą tak też poległ Wojciech na polach mołotkowskich pod Pniowem.
Myślał Jur, że przyda mu się karabin z wojny przyniesiony do wypraw kłusowniczych, ale stało się inaczej...
Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.