się, by z głodu do reszty nie zmarnieć. Podobał im się wikt żołnierski — i kapuśniak, i kasza, i mięso, i te przeogromne pajdy chleba dobrego, wypieczonego — bez gliny i „lebiody“.
Budziły się te „maszyny“, jak z rozpaczą w głosie nazywał Poleszuków sierżant Bielski, z myślą o jedzeniu i o jedzeniu też śniły przez sen mlaskając wargami i zgrzytając zębami, jak wilczury w oczeretach na skraju hała poleskiego gdzieś na Prypeci, Horyniu czy Stwidze. Do pracy zaś i nauki nie śpieszno im było. Chytre przy tym były te drągale, bo, jak tylko trzeba było chcąc czy niechcąc do roboty się brać, udawały znakomicie, że polskiej mowy i komendy „ani w ząb“ nie rozumieją.
Kłopoty, jakie z góralami i czubarykami miało dowództwo, niekorzystnie nieraz odbijały się na całej kompanii. Wiadomo, że poirytowany i podrażniony kapral czy sierżant na wszystkich rekrutów koniec końców spode łba, nieprzychylnie patrzał, a wtedy łatwo było oberwać jakąś karę lub co najmniej surowe i dosadne upomnienie.
Psuło to nastrój i jak gdyby chmurką przysłaniało horyzont Jerzego Brzezińskiego, któremu się zdawało, że co dnia świeci nad nim słońce, a wszystko dokoła jasne jest i promienne.
Po dwóch tygodniach pobytu w koszarach widząc, jak morduje się z „ofermami“ kapral Jańczyk, Jerzy podszedł do niego i zameldował, że podejmie się górali i „wijunów“ na modłę żołnierską przenicować lub, jeśli trzeba będzie, to i przekuć.
— Diabła wy z nimi zrobicie, Brzeziński! — powątpiewał kapral. — Ja nie mogę dojść z nimi do ładu, to jakże wy z nimi sobie poradzicie? Słuchać was nie zechcą! Podhalanie wydrwią, a czubaryki umyślnie gęby rozdziawią i mruczeć będą: „my ne tutejsze, ne pojmujem!“.
— Toż ja im, panie kapralu, wszystko migiem do łepetyn włożę! — zaśmiał się cicho Jerzy.
— E-e... — tylko ręką machnął kapral. — Poczekam jeszcze dzień — dwa, a później, jak wpakuję któregoś na chleb i wodę, to zrozumieją!
Jańczyk zaklął przez zęby, bo utrapienie miał z tym bractwem, a sierżant Bielski i podporucznik Walczak popędzali go
Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.