ziutkie grządy zwierzęce — wilcze, jelenie, sarnie, a nawet ptasie — bo głuszce i jarząbki swoje też przekładają ścieżyny przez wydmy śnieżne i gąszcz traw oszronionych...
Na wiosnę znów, kiedy zewsząd pobiegną z sykiem i warkotem zimne ruczaje i strugi, kiedy spod kamieni wyjrzą złote i kraśne krokusy, białe, puszyste pierwiosnki i pierwsze kaczeńce, gdy wytrysną nasiąkłe żywicą świeczki na świerkach i otwierać się poczną pączki olsz i buczyny, wtedy po ukrytych wrzosowiskach i czarnych polanach głuszec tany godowe rozpocznie i pienia tajemne, uroczne...
Wiosna... Jerzy Brzeziński milknie nagle, bo serce tłuc mu się w piersi zaczyna gwałtownie, a przed oczami niby na jawie wynurza się z ciemnego boru zarośnięty płaj. Tam na załomie, przy krzakach leszczyny na karym koniku człapie Marinka Hłyszczanka, córka gazdowska.
— Ech! Te jej oczęta czarne, ogniste, te usta kraśne, jak kalina i gorące... Oho, wie że gorące, bo przecież całował je i na starym płaiku i na mostku przy krzyżu, i nad rzeką, gdy przyszła do Mygły, by pożegnać go i podarować mu fujarkę...
Coś chwyta chłopaka za gardło i ściska aż westchnąć nie może, więc macha tylko ręką, otrząsa się ze wspomnień słodkich i mówi:
— Dość już tego bajania, chłopcy! Poczekajcie kapkę, wnet muzykę zrobimy!
Wybiega ze świetlicy i pędzi do swego kuferka, gdzie ukrywa fujarkę, w Niesamowitym wymoczoną.
Powraca i wygrywać poczyna znane huculskie piosenki: „Jakaż to ta połonynka na wesni weseła“ i „sida-rida, sida-rida, sida-ridajdana, a konyky woroneńki, ta konyki ryży!“ a potem wygwizduje skoczne, „hajduky“, „arkany“, kołomyjki i inne motywy taneczne, szalone...
Gra, podśpiewuje i przytupuje, a serce grajka w takt muzyki wybija i wykuwa swoje:
— Marinoczka czarnobrewa, dziewucha moja fajna!...
Niewiadomo, na czym by się ta zabawa w świetlicy skończyła, gdyby Jerzy nie posłyszał tupotu żołnierzy, zrywających się z ław i krzeseł i głośnej komendy kaprala Jańczyka:
— Wstać! Baczność!
Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.