— Ta cywile jednym słowem, szanowny panie! — mówił pouczającym tonem. — Gdyby tak wyszkolono ich chodzić w szeregu, wszystko byłoby do ładu i składu, a tak — to ino bigos... i przykrość!
Jeszcze raz napiwszy się u państwa Buskich herbaty z arakiem i grubym kawałkiem babki, Jerzy odmaszerował wreszcie odprowadzany wdzięcznym spojrzeniem panny Stefanii i rykiem Kazia, który wcale nie chciał rozstawać się z nowym przyjacielem.
W bramie koszar natknął się Brzeziński na kaprala Jańczyka.
Od bacznego oka wprawnego służbisty nie ukrył się jakiś niezwykły wygląd żołnierza.
— Hm.... — zamruczał. — Co się z wami dzieje, Brzeziński?... Coś jakby nieprzepisowego... Wyglądacie tak, niby ktoś was żuł, żuł, a że nie smakowity widać jesteście, to wypluł takiego pomiętego... No, meldujcie, co to było?
Żołnierz opowiedział o wypadku, w którym na krótko stał się „bohaterem ratującym dzieci tonące w nurtach rzeki“, powołał się na świadków — dozorców w Pomarańczarni, na pannę Szemańską i państwa Buskich.
— No, tedy sprawiedliwie, przepisowo sobie poczynaliście! — pochwalił kapral i nagle parsknął śmiechem.
— Nie chodźcie więcej, Brzeziński, koło wody, bo to dobre dla marynarki, a nie dla piechoty! — powiedział.
— Tak jest, panie kapralu! — zgodził się Jerzy. — Strasznie podle śmierdzi błoto w sadzawce. Ta ja nie wiem, jak mogą w niej wytrzymać te karpie... U nas na Wierchowinie rzeki — czyste, żadnego błota, same kamienie i żwir....
— Dobra! — kiwnęła głową władza. — U siebie właźcie do wody, ile razy wam to do głowy przyjdzie, ale w parku Łazienkowskim łaźcie po dróżkach, nie po kanałach. Zrozumiano?
— Rozkaz, panie kapralu! — jak echo odpowiedział Brzeziński i zrobiwszy zwrot pomaszerował do koszar, słysząc za sobą głośny śmiech kaprala i żołnierzy z warty przy bramie.
Idąc uśmiechał się do siebie na wspomnienie o całej przygodzie parkowej, ale nagle spoważniał, gdyż wydało mu się, że dziś do życia jego wtargnęło coś nowego i niezmiernie ważnego.
Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/55
Ta strona została uwierzytelniona.