— Dwóch wrogów: sportowiec i kłusownik w jednym zaprzęgu! — żartował pułkownik.
— Dwóch przeciwników, ale wrogów nie! — odparł major. — Ja z Brzezińskim mam wiele wspólnego. O ile mogę sądzić, uznaje on bądź co bądź terminy łowieckie, kiedy dozwolone są polowania na ten lub inny rodzaj zwierzyny, a poza tym — obaj jednakowo nienawidzimy... przedsiębiorców drzewnych, trzebiących lasy i rozpędzających zwierzęta i ptaki!
Po tej rozmowie z pułkownikiem i majorem w kompanii poczęto przepowiadać, że po manewrach, jeżeli „gazda“ nie pokpi strzelania, naszyją mu zapewne „belkę“ na naramienniki.
W końcu lipca, gdy pozostawało zaledwie kilka dni do wymarszu na manewry, Jerzy w ostatnią niedzielę wyszedł na miasto. Odwiedził jak zwykle ulubione swoje miejsce: Stare Miasto — resztki dawnej, piastowskiej Warszawy, po której pozostały pałac książąt Mazowieckich, część murów, wąskie uliczki i przyciesie najstarszych domów mieszczan; plac z zamkiem królewskim i pałacem „pod blachą“, gdzie mieszkał bohaterski książę Józef, który pozostawił wojsku polskiemu potężne hasło: „Honor i Ojczyzna!“; grób Nieznanego Żołnierza; kościół św. Krzyża z figurą Chrystusa, Belweder, gdzie troskał się o wolność i moc Polski Wielki Marszałek Józef Piłsudski i gdzie rozpoczęła się rozpaczliwa wojna polsko-rosyjska roku 1831-go, aż wreszcie — park Łazienkowski, ze starymi lipami, teatrem na wysepce i pomnikiem króla Jana III-go.
Usiadłszy w wąskiej, bocznej alejce począł rozmyślać o swoim życiu.
Dobrze mu się ono ułożyło i nie miał żadnych kłopotów.
W kompanii czuł się swojsko, nie miał wrogów, uzyskał wielu oddanych sobie przyjaciół; lubili go instruktor, kapral i sierżant; życzliwie uśmiechali się doń oficerowie, a nawet sam kapitan parę razy podziękował mu w imieniu służby.
Z domu przychodziły też dobre nowiny.
Ojciec pisał, że dzierżawca w Berezowie płaci regularnie, a w Mygle dobre będą mieli urodzaje żyta, jęczmienia, owsa i ziemniaków. Donosił stary gazda, pan Jan Brzeziński, że krowy i owce ocieliły się szczęśliwie, że posłał bydło na połoninę Chryszczowatą do znajomego wataha na wypas i że daleki krew-
Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/60
Ta strona została uwierzytelniona.