Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

niak, sierota Bartek, również, jak i oni — Brzeziński, a z przezwiska — Słowak, pracuje sumiennie, wieczorami zaś pięknie grywa na fujarce lub też podśpiewuje.
Ta wiadomość uspokoiła Jerzego. Westchnął z ulgą, bo mu ciężar spadł z piersi.
Odpisał ojcu, jak mu się tu w Warszawie żyje, i nakazywał usilnie, by Bartka do szkoły posyłał, a jeśli chłopak upierać się będzie, batem — mu doradzić.
— Fujarka i śpiewki — to dobre w wolnych chwilach, ino takie rzadko się zdarzają, a dla tego, żeby żyć po ludzku, — nauka potrzebna... Tak Bartkowi, ojciec, powiedzcie, a o bacie, jakby co, nie zapomnijcie, bo wtedy tylko dobrze, kiedy porządek jest i posłuch! Jak u nas w pułku nie przymierzając. Tyle narodu, kupa, tłumy!... Gdyby to były cywile, no — gotowy jarmark i bałagan, a że jest komenda i dyscyplina — to i porządek też jest i ład aż miło — tak się kończył list syna do pana Jana Brzezińskiego, gazdy w Mygle.
Właśnie dziś siedząc w parku myślał Jerzy o liście ojca i o swej na niego odpowiedzi, ale w pewnej chwili spostrzegł biegnącego ku sobie chłopczyka, który wyciągał ku niemu rączki i wykrzykiwał:
— Lewa, prawa, raz, dwa! Lewa, prawa....
Jerzy poznał Kazia.
— Cóż to? — zdziwił się. — Czyżby takiego szkraba samego puścić mogli rodzice do parku? Tylko patrzeć, znowu do karpiów śmignie!
Za chwilę jednak na zakręcie ścieżki pokazała się panna Stefania z Maniusią.
Panna Szemańska z daleka już powitała żołnierza ruchem parasolki.
Jerzy złapał rozpędzonego chłopaka i trzymając go za rękę poszedł naprzeciwko znajomej.
Usiedli na ławce, dzieciaki zaś wgramoliły się Jerzemu na kolana i poczęły rozglądać i liczyć guziki na jego mundurze, dotykać sprzączki pasa, bagnetu i wreszcie chciały koniecznie zedrzeć z niego czapkę, żeby się dobrać do błyszczącego orzełka. Na to już strzelec nie mógł pozwolić, więc wywiązała się na-