Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

się na takiego zucha? Hej, hej, znajdzie się taka, co pana usidła, a wtedy jak się to mówi: Panie Boże nie pomoże!
Słowa te obudziły nagle w sercu Jerzego wspomnienie o Marince Hłyszczance, co to wonczas na ścieżce w pobliżu Breskulu, a potem też... ale w tej chwili urwały się myśli, gdyż panna Stefania wstała i zawołała na dzieci:
— Kaziu, Maniusiu! Trzeba włożyć pantofelki! Powracamy już do domu — podwieczorek na nas czeka!
Jerzy odprowadził pannę Szemańską i dzieci na Bagatelę aż do samego domu.
Rozmawiali sobie z nauczycielką z całą szczerością.
Opowiedział jej o Berezowie i Mygle, o ojcu i kulawym krewniaku Wojciechu, o tym, jak sam będąc małym chłopakiem pętał się przy wojsku, o przeszkoleniu i pracy w „Strzelcu“, ale ani słówkiem nie wspomniał o spotkaniu z czarnobrewą Marinką na wąskiej ścieżynie w puszczy.
Nauczycielka spostrzegła, że ile razy młody żołnierz wymawiał słowa: wierchy, połoniny, Czeremosz i inne — tyle razy rumieńce występowały mu na twarzy, a w oczach zapalały się dziwnie gorące ognie.
— Kocha pan swoje góry? — spytała.
— Piękna jest nasza Wierchowina! — zawołał radośnie i, ucieszony, że może teraz mówić o niej, długo rozpowiadał o ciemnych uroczyskach puszczańskich, o rozsłonecznionej zieloności łąk wysokogórskich, o wodospadach huczących i wspienionych, o zatopionych w Czeremoszu olbrzymich limbach, pod którymi czają się rusałki, o zaśnieżonych w zimie szczytach Howerli, Piekuna, Bratkowskiej, Jawornika, o tratwach, płynących w bryzgach i pianie, o komorach i skarbach watażki zbójnickiego — Dobosza, o jeleniach, sarnach, drapieżnym rysiu, zgrajach głodnych wilków i burym władcy puszczy — niedźwiedziu....
— Pięknie pan opowiada! — westchnęła mimo woli panna Szemańska. — Pięknie i porywająco! Jakbym widziała przed sobą te góry i bory! Chciałabym być tam kiedyś... No, ale to nie dla mnie....
— Dlaczego? — spytał ze współczuciem, gdyż posłyszał nuty smutku w głosie nauczycielki.