Jerzy wzruszył ramionami i odpowiedział z cichym śmiechem:
— Ta jakiż tam bohater! Ot taki zwykły szczeniak, co bez rozumu to i owo zrobił dla zabawy czy tam psoty... Ta co ja...
Brać żołnierska na te słowa ryknęła wielkim śmiechem.
Brzeziński usiadł spokojnie na dawnym miejscu i rozpoczął na nowo przerwany koncert.
Wspomnienia jego były jednak w tej chwili daleko od Marinoczki i panny Stefanii. Myśli jego biegły ku przełęczy Pantyrskiej, gdzie młodzi, bohaterscy legioniści postawili wysoki krzyż, a jakiś mały, czerniawy kapral wyrżnął na jego podstawie słowa, które Jerzy zapamiętał na całe życie:
Młodzieży polska, patrz na ten krzyż,
Legiony polskie dźwignęły go wzwyż,
Przechodząc góry, doliny i wały,
Do Ciebie, Polsko, i dla Twej chwały.
Jak na jawie snuły się przed oczyma Jerzego zaśnieżone wierchy, czarne, pełne mroku ostępy puszczańskie, rozbrzmiałe i strwożone setkami głosów ludzkich, łomotem siekier i trzaskiem padających drzew, gdyż brać legionowa waliła świerki budując groble dla armat i taborów; a potem zamajaczyły przed nim obłoczki pękających szrapneli i dymy wybuchających granatów, dobiegło echo trajkotu karabinów maszynowych i wypłynęła z jakiejś mgły postać wąsatego, mrukliwego i spokojnego zawsze sierżanta Kalickiego, a potem — wesoła, jak gdyby beztroska twarz kapitana Żuka, który teraz powrócił do prawdziwego swego nazwiska i dowodzi pułkiem.
— A jednak przypomniał sobie o mnie — takim szkrabie, wieszającym się przy jego kompanii! — pomyślał z wdzięcznością Brzeziński.
W tej chwili wspomnień o zgiełkliwych i burzliwych czasach wojennych nic już innego nie zaprzątało Jerzemu głowy, gdyż wszystko zmalało, zbladło wobec wielkiej, niezapomnianej doby, przeżywanej przez całą Polskę rwącą się do niepodległości, zwycięstwa i sławnej przyszłości.
Nie zauważył nawet Jerzy, że przestał dąć w swoją fujarkę.