Major nie odrywając szkieł od oczu przyglądał się walce Brzezińskiego z prądem aż krzyknął radośnie.
— Dotarł do brzegu... czepia się gałęzi... stanął... Chwała Bogu!
Odetchnął z ulgą i obejrzawszy się dokoła powiedział wzruszonym i poważnym głosem:
— Prawdziwy bohater i żołnierz!
Tymczasem Brzeziński dopłynąwszy do brzegu mozolił się z wyciągnięciem nieprzytomnego sapera aż wypchnął go wreszcie na piach i sam się wygramolił.
Oddychał ciężko i czuł ból w mocno zaciśniętych szczękach.
Ujrzawszy zbliżającą się łódź oprzytomniał nieco i spojrzawszy w szare, rozpłakane niebo przeżegnał się.
Łódź przybiła do brzegu.
Saperzy rzucili się do nieprzytomnego kolegi i poczęli ściągać z niego ubranie.
Przybyły z nimi felczer przystąpił do swoich czynności.
Jerzy siedział i błędnym wzrokiem przyglądał się saperom, topielcowi i felczerowi.
Na pytania żołnierzy nie odpowiadał. Słyszał wszystko i rozumiał, lecz nie mógł ust otworzyć, gdyż szczęki miał jeszcze zwarte potężnym skurczem mięśni.
Siedział bez ruchu aż do chwili, gdy blady a raczej siny topielec uniósł powieki i począł oddychać krztusząc się i kaszląc.
Nikt z saperów nie spostrzegł, kiedy Brzeziński wstał i powolnym, ociężałym krokiem zniknął za krzakami, gdzie wysokim brzegiem biegła droga polna.
Dreszcze przebiegały mu po całym ciele, bo zerwał się silny wiatr i szybko oziębił powietrze.
Tuż przed namiotami naprzeciw Jerzemu szedł dowódca pułku. Chłopak wyprężył się i począł odbijać krok, ale pułkownik ręką dał mu znak, by szedł wolno.
— Przebierzcie się i zameldujcie u mnie! — powiedział wpatrując się w zsiniałą twarz strzelca.
— Rozkaz, panie pułkowniku! — odpowiedział przerywanym od dreszczu głosem Jerzy.
W namiocie zastał już plutonowego i kaprala Jańczyka, którzy czekali na niego z suchą bielizną i ubraniem.
Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.