bie głowy Marinoczką i panną Stefą, bo jedna z nich jakby ciągnęła go na lewo, druga — na prawo, a obie tak kusząco, tak słodko, że aż strach go ogarniać począł.
— Czyhają na mnie, jak te nasze huculskie „niawki“ i „dziewki leśne“, co po polanach pląsają przy świetle miesiąca! — uśmiechnął się Brzeziński chcąc rozproszyć przykre uczucie strachu.
— Haw tam, Juro! — dobiegł go nagle głośny okrzyk i wyrwał z zadumy.
Ściągnął lejce i obejrzał się. Spostrzegł, że minął kilku chłopców, siedzących na skraju drogi. Powracali zapewne z cerkwi, bo byli ubrani odświętnie a na nowych kapeluszach barwiły się i świeciły pstre, złociste „trysunki“. Poznał ich — swych niedawnych kompanów i druhów.
Jeden z nich Wasilko Dawidczuk biegł już do niego z wyciągniętą ręką, inni zerwali z głowy kapelusze i stali, wpatrzeni w żołnierza jak w obraz w cerkwi.
— Juro, Juro... — mruczał wzruszony, barczysty Wasilko. — Taż chyba to ty?
— Ano ja, któżby był inny — odpowiedział wesoło Brzeziński. — Bywajcie chłopaki! Chodźcież tu! Czegóż to stoicie niczym świątki przy drodze?
Otoczyli go kołem, ściskali za ręce i z zachwytem oglądali zakurzony mundur i czapkę z orzełkiem.
— Na urlop jedziesz? — spytał go Wasilko. — Hej, chłopie, jest jedna taka, co, jak nam się widzi, oczy wypatrzyła ciebie wciąż wyglądając.
Chłopcy parsknęli głośnym śmiechem i tylko jeden z nich nachmurzył brwi i mocniej zacisnął zęby. Spostrzegli to towarzysze i drwić z niego zaczęli:
— Nie w smak to Wasylowi Szaburakowi, bo dziewczyna go nie chce...
— Nie dla psa kiełbasa, nie dla wrony róża....
— On dwie pary chodaków zdarł przez grań do Marinki drałując....
— Jak drałował tak i powracał. Z harbuzem!... Cha-cha-cha!....
Jerzy spojrzał w ponurą twarz i gniewne oczy Szaburaka, którego przed tym nie znał, bo chłopak z innej pochodził wsi. Po
Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/99
Ta strona została uwierzytelniona.