południe. Na czarnym dziobie okrętu widniał napis „Queen Elisabeth“[1]. Stare, zakopcone pudło, jakiem był ów parowiec, zupełnie niesłusznie nosiło tak szumną nazwę — „Królowa Elżbieta“! Nad pokładem majtkowie rozpięli brudne, połatane płótno, aby nieliczni pasażerowie mogli odpocząć w cieniu. Koło burty, wprost na deskach, siedziało kilku Birmańczyków[2] o twarzach bronzowych i żółtych zawojach na głowie. Jedni z nich, nieruchomym wzrokiem patrząc na płaskie fale, rozbiegające się z pod dziobu parowca, palili długie bambusowe fajki, inni — żuli „betal“ — mieszaninę tabaki, kory cynamonowej i aromatycznych korzeni — i co chwila wypluwali za burtę gęstą, czerwoną, niby krew, ślinę.
Trzech Europejczyków w rozpiętych na piersiach koszulach, pykając cygara, rozsiadło się na składanych krzesełkach drewnianych. Przyglądał im się z ciekawością oparty o burtę chłopak, zapewne czternastoletni. Opalony na bronz, miał szaro-niebieskie, wesołe oczy, a z pod ronda płóciennego hełmu wybijał mu się płowy kosmyk włosów.