szczony na wolność, w przeciwnym zaś razie podzielisz mój los... śmierć...
Powiedziawszy to, Dżair schwycił przyjaciela za rękę i szepnął:
— Daj im to przyrzeczenie i ratuj się, bo Kalaboni są okrutni!
Władek w jednej chwili powziął postanowienie. Potrząsając płową czupryną, zawołał:
— Dżair, mały wódz Minkopi jest moim przyjacielem, więc nie opuszczę go w nieszczęściu! Cokolwiek jednak uczynicie z nami, — będzie to zbrodnią, a o nas upomną się biali ludzie, których nie wstrzymają wasze góry. Pomyślcie o tem dobrze, zanim odważycie się na zbrodnię!
Tłum Kalabonów zahuczał niecierpliwie. Żądano od wodza objaśnienia słów białego jeńca.
Dżair z roziskrzonemi oczyma donośnym głosem powtórzył oświadczenie Władka, a skończywszy, szepnął z wybuchem:
— Dziękuję i nigdy ci tego nie zapomnę, nigdy!
Odpowiedź białego chłopca zmieszała i zaniepokoiła dzikusów. Zaczęli się naradzać. Jeńcom zdawało się nawet, że pomiędzy Kalabonami wszczęła się sprzeczka. Trwało to
Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/111
Ta strona została przepisana.