Wydobywszy z zanadrza dwa kawałki sznura, Władek podał jeden Dżairowi, do drugiego zaś zaczął przywiązywać spory kamień.
— Przydałyby się nam krótkie, a mocne kije, no, ale i bez nich się obejdziemy ostatecznie. Zakręciwszy takim kamieniem, z łatwością można nawet bykowi rozwalić łeb! Popatrz tylko!
Z temi słowy Władek zaczął wymachiwać sznurem, a uwiązany na jego końcu kamień aż zawarczał w powietrzu.
— No, — mruknął — teraz możemy iść...
Na kolanach prześlizgnęli się przez wąską szczelinę i ostrożnie wytknęli głowy, rozglądając się po jaskini — jeszcze większej niż poprzednia i znacznie już widniejszej.
Władek przekonał się, że światło dochodziło tu zapewne z następnej groty, znacznie wyżej położonej. Zaczął rozmyślać nad tem, jakby się tam można było dostać, gdyż gładkie ściany wznosiły się niemal pionowo.
— A przecież musimy się tam dostać! — zamruczał przez zęby, idąc wzdłuż ścian. Nagle stanął, jak wryty, i przyglądał się czemuś z zaciekawieniem.
— Coby to mogło znaczyć? — myślał i, odwróciwszy się, skinął na przyjaciela.
Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/123
Ta strona została przepisana.