— Widzisz tu, niemal zupełnie startą już, strzałę na skale? — zapytał Dżaira. — Ktoś narysował ją czerwoną gliną... Co ma znaczyć ten znak?
Mały Minkopi milczał, więc Władek jeszcze raz obiegł całą grotę, dotykając kamiennych jej ścian i zaglądając do każdej szczeliny.
— Nic! — mruczał. — Niema nigdzie żadnego przejścia... a tymczasem ta strzała niezawodnie wskazuje drogę... Może istniała niegdyś, ale skały się obsunęły i przywaliły ją?...
Usiadł wreszcie i zamyślił się, co chwila zwracając wzrok ku tajemniczej strzale, która zaciekawiała go i drażniła. Dżair przytulił się do niego i milczał. Siedzieli tak długo. Zdawaćby się mogło, że usnęli, bo nie ruszali się wcale. Władek zerwał się nagle z miejsca, a po chwili, zrzuciwszy bluzę i dopomagając sobie scyzorykiem, zaczął rozrywać ją na cienkie paski. Podarł też bluzę Dżaira i wraz z nim zaczął pleść sznur. Gdy był gotów, uwiązał do niego kamień i po kilku nieudanych próbach udało mu się zadzierzgnąć pętlę na cypelku, wystającym ponad krawędzią górnej groty. Umocowawszy sznur należycie, kazał Dżairowi, jako lżejszemu, wdrapać się po nim i zajrzeć, co się tam znajduje. Zwinny chłopak, jedną ręką
Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/124
Ta strona została przepisana.