Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/127

Ta strona została przepisana.

— Patrz, patrz, sahibie, tam... tam... wysoko...
Władek zadarł głowę i długo wpatrywał się w ciemne zagłębienie w sklepieniu groty, wreszcie spostrzegł to, co zaniepokoiło małego Minkopi. Ujrzał kilkanaście dużych, rudych nietoperzy. Uczepiwszy się skały, wisiały głowami nadół i spały.
— To... duchy... — bełkotał Dżair.
— Niech będą duchy, jeżeli tak chcesz koniecznie! — mimowoli uśmiechnął się Władek. — Co do mnie, jestem przekonany, że są to nietoperze i, czy wiesz, co ci powiem? Jeżeli głód bardzo nam dokuczy, zrobimy z nich... befsztyki... Widziałem przecież, że Minkopi jadają wiewiórki i wielkie nietoperze!
Na samą myśl o tem nie mógł się jednak powstrzymać, żeby nie splunąć. Zaczął chodzić po grocie, a oczy jego coraz silniej pociągała ku sobie czerwona strzała na skale i czarny otwór, prowadzący do ciemnej szczeliny. Jakieś niewyraźne jeszcze postanowienia dojrzewały w głowie Władka, gdy milczący i zupełnie, zda się, przybity lękiem Dżair stanął przed nim.
— Sahibie — szepnął — coś mi mówi, że ten człowiek, którego kości znaleźliśmy, zmarł