Niewiadomo, jak diugoby to trwało, gdyby Władek nie podszedł i nie odciągnął chłopca na stronę. Wstrząsając nim, pytał surowo:
— Co ci powiedział Kalabon?
Dżair, łkając na głos, bełkotał przez łzy:
— Powiedział mi... że... tu umarł z głodu... porwany przez Horna... i oddany naszym wrogom... wielki wódz wszystkich Minkopi — dziad mój — Jomaga... Kalabon jest, w strachu... bo duch Jomagi, przebywający przy tych kościach... zemści się na nim...
Była to niezmiernie ważna nowina, wyjaśniająca w pewnej mierze zbrodnię gubernatora i zniknięcie wodza Minkopi, ale nie to w tej chwali przyszło do głowy sprytnemu Władkowi. Stanąwszy nad zwłokami Jomagi, wyprostował się i silnym głosem zawołał:
— Duch wielkiego wodza będzie się opiekował nami i Kalabonem, jeżeli człowiek ten dopomoże nam... W przeciwnym razie duch Jomagi pójdzie za Kalabonem i będzie ścigał go wszędzie!
Władek mówił to z pozorną powagą, a nawet uroczystością, chociaż w duchu śmiał się, bo wiedział, że powtarzał słowa pewnego podróżnika, o którym czytał w niezmiernie ciekawej powieści amerykańskiej.
Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/131
Ta strona została przepisana.