zaniosły was aż na Andamany? Opowiedz-no, chłopcze, bo to musi być niebylejaka historja!
Młody pasażer spoważniał nagle.
— Niebylejaka to przygoda — zgadliście bosmanie, ale w opowiadaniu — krótka! — odparł. — Podczas wojny z Niemcami Moskale kazali wieśniakom polskim porzucić ojczyznę i przenieść się w głąb Rosji. Rodzice, wyjechawszy, w poszukiwaniu pracy zabrnęli aż do Mandżurji. Tam pracowali na angielskiej plantacji bobów — soja, a właściciel, niejaki mister Stewans, zabrał ich ze sobą do Szanchaju, gdzie ja przyszedłem na świat... No, a teraz ojciec i matka gospodarzą na plantacji herbaty i drzew pieprzowych na Środkowym Andamanie, bo pan Stewans ma tam swoje tereny... Oto już i — wszystko, bosmanie!
Marynarz podrapał się w głowę i odburknął:
— A no — prawda, że to — i wszystko... zdaje mi się jednak, że tę drogę z Polski do Andamanów mogli przebyć tylko bardzo mocni, pracowici i uczciwi ludzie. Jak myślisz, chłopaku?
Zapytany wzruszył ramionami i twardym głosem odpowiedział:
— Tacy już są moi rodzice...
— A cóż ty robisz?
Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/14
Ta strona została przepisana.