nazywanych w wiekach średnich „almaria“, wisiały jakieś szaty, rozsypujące się przy najlżejszem dotknięciu, długie szpady z pięknemi rękojeściami, zbroje ze srebrnych łusek i czarne — nakrapiane złotemi centkami — drogocenne wyroby toledańskie; lunety w pochwach ze złoconej skóry kordobańskiej, hełmy różnych kształtów, długie buty z ostrogami, o szpiczastych gwiazdkach na końcu i różne inne przedmioty, nigdy przez Władka nie widziane.
— Oho, drogoby za te starożytności zapłaciło nam muzeum w Szanchaju! — pomyślał chłopak, z zaciekawieniem zaglądając do szaf.
Przyszła wreszcie kolej i na skrzynie. Z tem poszło trudniej, bo mocne i sekretne zamki sprzeciwiły się czasowi i wilgoci. Udało się więc otworzyć tylko dwie, mające zwykłe, wiszące kłódki żelazne.
Chłopcy znaleźli w nich całe stosy jakichś pożółkłych pergaminów i grubych ksiąg, oprawnych w skórę, podziurawioną przez robactwo. Na jednej z nich widniał czarny napis: „San Paolo d’Armanzora“, co, jak domyślił się Władek, oznaczało nazwę jakiegoś okrętu, który prawdopodobnie stał się łupem straszliwego Diego Andy i jego towarzyszy.
Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/150
Ta strona została przepisana.