do największych, ważących po pięć i więcej kilogramów, skorpiony morskie, schwytane w szczelinach raf koralowych, gdzie czaiły się, czatując na zdobycz; ogórczyki[1] i jadowite strzykwy[2]; okryte ostremi, kruchemi igłami jeże morskie; różowe, delikatne stonogi; pająki morskie, gwiazdy i lilje, wreszcie niezliczone gatunki ryb południowych, o dziwnych kształtach i barwach, pęki wodorostów i odłamki skał, usiane gwiazdkami i pędami polipów koralowych. Uczony fotografował to wszystko i kolorowemi kredkami szkicował w albumie, a potem umieszczał swoją zdobycz w słojach ze spirytusem lub formaliną.
Uwagę chłopaków zwrócił na siebie wkrótce dr. Webb, pomocnik profesora. Usadowiwszy się na dziobie „Bombay’u“, przygotowywał się do połowu ryb. W ręku miał wędkę z łupanego bambusu. Kilkanaście pasemek jego, połączonych elastycznym klejem, tworzyło wędzidło o wytrzymałości stali. Do trzonu jego dr. Webb przymocował rolkę z jedwabnym sznurkiem, do którego uwiązał cienki łańcuszek stalowy z dużym hakiem. Nawlekał właśnie przynętę — spory kawałek czerwonej ryby.