Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/183

Ta strona została przepisana.

— Trzymajcie tylko bosak mocno! — mówił Webb, nakręcając linkę i odkładając wędkę. — Hej, Nanga, chodź-no, pomóż nam! — krzyknął do jednego z majtków i wziął do rąk kij z ciężką gałką na końcu.
Teraz zaczęli we czwórkę wyciągać rybę, z gatunku raj — panter. Ryba nie usiłowała już się wyrywać, ale zato smagała długim, cienkim, jak bicz, ogonem. Gdy głowa jej uniosła się nad burtą, Webb uderzył w nią kijem, zabijając rybę. Wkrótce leżała już na pokładzie, niby potworny, olbrzymi ptak z rozpostartemi skrzydłami. Webb odciął jej ogon i, pokazując ukryty w nim sztylet o dwu zazębionych ostrzach, mówił:
— Wiecie zapewne, moi przyjaciele, że raja jest rybą jadalną, a nawet przez smakoszów poszukiwaną. Jednak smakosze nic nie wiedzą o wielkiem niebezpieczeństwie, na jakie narażeni są rybacy, gdy do ich sieci wpadnie raja. Uderzenie jej ogona, — to zawsze kalectwo, a nieraz, szczególnie jak tu, wpobliżu równika, nawet śmierć! Raja bowiem zadaje swoim „mieczem“ głęboką ranę i wpuszcza do niej truciznę, która może zabić człowieka lub każde zwierzę morskie w ciągu kilku minut. Ryby te leżą na dnie, prawie niewidzialne,