Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/192

Ta strona została przepisana.

— Późno już! Tymczasem jutro czeka na nas niełatwa praca przy badaniu piły! Dobranoc państwu! Idę spać.
Wkrótce kajuta opustoszała. Wszyscy rozeszli się po swoich kabinach. Władek z Dżairem, rozebrawszy się szybko, położyli się na wygodnych „kojach“.[1] Nie zdążyli nawet dotknąć głowami miękkich poduszek, gdy już spali. „Bombay“, zakotwiczony na głębokości 20 metrów, kołysał się cicho w odległości trzech kilometrów od brzegu. Miarowo wznosił się i opadał na spokojnych falach. Zaczynał się przypływ. Gwiazdy, połyskujące na zupełnie czarnem niebie, wisiały, zda się, tuż nad oceanem. Gdzieś wysoko trąbiły głucho jakieś niewidzialne w ciemności ptaki. Być może, były to żórawie lub dzikie gęsi, rozpoczynające swój przelot wiosenny z najodleglejszych krajów, aby dotrzeć do surowej północnej krainy oceanu Lodowatego, założyć tam gniazda i wychować silną młodzież skrzydlatą.

Spokój i cisza panowały dokoła. Na falach odbijała się żółtemi wężykami paląca się na maszcie latarnia. Na szkunerze wszystko spało.

  1. Tak się nazywają łóżka okrętowe, przymocowane do ściany i podłogi kajuty lub wiszące na sznurkach.