Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/195

Ta strona została przepisana.

i teraz szarpały ją, rozdzierając na szmaty, wyrywały okrągłe kawały skóry i mięsa, wpijając się w nieruchomy kadłub kilkoma rzędami ostrych, krzywych zębów. Pomiędzy żarłocznemi drapieżcami co chwila wynikały walki o zdobyty kawał mięsa; rekiny ścigały się, napadały na siebie, szamotały się o zdobycz i wbijały straszliwe zęby w boki i grzbiety przeciwników. Prawie wszystkie liny, utrzymujące piłoryba przy burcie szkunera, oddawna zostały już przecięte, niby ostrym nożem. Zgrozą i wściekłą walką o byt wiało od tego przerażającego i groźnego widowiska. Wszyscy w milczeniu śledzili przebieg bitwy potworów.
Zrozpaczony profesor, porwawszy za rewolwer, jął wypuszczać kulę za kulą w wynurzające się grzbiety rekinów, lecz bój trwał dalej i — coraz bardziej malał, jakgdyby topniejąc, biały kadłub nieszczęśliwej „piły“. Jeden z młotów uderzeniem ogona strzaskał dziwaczną, a straszną broń groźnej mieszkanki głębin morskich.
Niewiadomo, czem skończyłaby się ta przerażająca swą zaciekłością bitwa, gdyby nie nowe zastępy drapieżców. W jednej chwili zaroiło się od nich dokoła szkuneru. Długie na półtora metra, cienkie i zwinne ryby za-