— Czyś oszalał?! — krzyknęli towarzysze. — Widzieliśmy sami, jak Horn zamknął skarb w skrzyni...
Murray wciąż się śmiał, rozkoszując się przerażeniem, malującem się na twarzy Willy. Wreszcie odsłonił rękaw koszuli i pokazał wytatuowane na ramieniu znaki, mruknąwszy:
— Oto jest plan, ale tylko ja jeden odcyfrować go mogę...
— Piotrze Murray!... — warknął groźnie mały, kwadratowy Willy.
— Bacz, abyś nie pożałował tych żartów — dorzucił drugi i nieznacznie dotknął wiszącego na pasie noża.
Murray znowu się zaśmiał i, klepnąwszy towarzyszy po ramieniu, powiedział pojednawczym tonem:
— Nie groź mi kozikiem, Lucky, bo tem mnie nie zastraszysz!... Nie mam zamiaru oszwabić was, bo przecież nie poto wybraliśmy się na te przeklęte wyspy?... Ale powiadam wam, że głupi jesteście, bo Horn omamił was i mnie, wrzucając do morza puste skrzynie, gdy tymczasem drobna część skarbu leży sobie spokojnie w oponie samochodowej w innem miejscu... Znajdziemy go! Dostaniemy i resztę... oby tylko ten przebiegły lis — Folkhaw
Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/20
Ta strona została przepisana.