— Przepraszam, Edit.... zapomniałem! — odpowiedział chłopiec, rumieniąc się radośnie.
Polubił szczerze miłą, serdeczną i rozumną córeczkę doktora i zasmucił się, posłyszawszy, że przed trzema laty straciła matkę. Opowiedział mu o tem profesor, że pani Webb zmarła na malarję — niebezpieczną febrę podzwrotnikową, roznoszoną przez moskity, tę plagę dżungli Azji południowej.
Szalupa odbiła wreszcie od burty „Bombay’u“. Majtkowie, wiosłując wprawnie, popędzili ją ku rafom koralowym, gdzie leżała wciągnięta na mieliznę piła. Wkrótce zalatywać zaczął jakiś ciężki i wstrętny smród i z każdą chwilą stawał się coraz bardziej nieznośny.
— Co to jest?! — zapytała Edyta, zasłaniając sobie nos chusteczką. — To wyprost okropne!
— Piła nasza już się psuć zaczyna... Nie będzie to przyjemna robota!... — zamruczał Kindley i zapalił cygaro.
Wszyscy siedzieli w milczeniu, starając się nie oddychać. Gdy jednak łódź zgrzytnęła na mieliźnie, przerażenie ogarnęło przybyłych. Powietrze było tak zatrute, że tamowało oddech. Profesor pokiwał głową i powiedział, patrząc na młodzież:
Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/201
Ta strona została przepisana.