wało się przerażenie. Władek nic nie spostrzegł, prócz stosu kamieni przed nimi i kępy wysokiej trawy. Nie namyślając się jednak, wrócił do nich co tchu, lecz wtem dobiegł go drżący głos małego Minkopi:
— Sahibie, ostrożnie!... Tszinta-negu!
Władek, posłyszawszy to, zrozumiał grożące przyjaciołom niebezpieczeństwo. Ileż to bowiem razy czytał w dziennikach i słyszał opowiadania o niebezpiecznych dla ludzi spotkaniach z najstraszniejszą żmiją indyjską — okularnikiem. Tysiące ludzi i jeszcze więcej zwierząt domowych i drobiu ginie od jadowitych kłów straszliwego płazu.
— Tszinta-negu! — miotała się myśl w strwożonej głowie Władka. — Co począć?
Podchodził ostrożnie, wpatrzony w gęstwinę traw i drobnych krzaczków tamaryndowych, jednocześnie zaś szukał jakiejś broni — kija lub chociażby mocnej gałęzi. Teraz ujrzał przed sobą wyraźnie stos prawie białych kamieni.
Z trudem wypatrzył wśród nich okularnika.
Żmija przygotowała się już do napadu. Jasno-żółta, okryta ciemniejszemi centkami i kilku brunatnemi pręgami, zlewała się ze zwaliskiem kamieni i pożółkłemi chwastami. Płaską
Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/204
Ta strona została przepisana.