głowę trzymała zupełnie poziomo, kark jej rozszerzał się i rozdymał, przypominając kształtem kołnierz, za którym widniała oznaka tej żmiji — „okulary“, — dwie ciemne plamy w czarnej oprawie z odbiegającemi na grzbiet i połączonemi ze sobą paskami. Okularnik co chwila otwierał paszczę, ukazując długie, ostre kły i śmigając językiem. Nieruchomym, wściekłym wzrokiem wpatrywał się w nogi Edyty i — sprężony cały, a nieruchomy w górnej części ciała — podnosił się coraz wyżej. Jeszcze chwila i, wyrzuciwszy naprzód zwinne ciało, dosięgnąłby swej ofiary. Edyta stała jak skamieniała, a obok niej wpatrzony w żmiję — Dżair, szepcąc:
— Nie ruszać się! Nie ruszać się!
Władek spostrzegł nagle leżący na kamieniach suchy liść palmowy. Błyskawicznym ruchem porwał go i przykrył nim okularnika, wołając:
— Uciekajcie!...
Żmija, napadnięta znienacka, ugryzła suche drewno, wyślizgnęła się i w jednej chwili podniosła jadowitą głowę, lecz Władek nakrył ją powtórnie i przycisnął do ziemi. W ręku pozostał mu trzon liścia. Wtedy chłopak schylił się i, schwyciwszy dwa kamienie, cisnął je
Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/205
Ta strona została przepisana.