Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/220

Ta strona została przepisana.

Nowi przyjaciele spędzili u państwa Krawczyków cały tydzień. Wszyscy wypoczywali znakomicie w wygodnym domku rządcy plantacji, gdzie na piętrze mieściły się pokoje gościnne, zawsze gotowe na przyjęcie pana Stewansa, przyjeżdżającego tu nieraz w towarzystwie swych przyjaciół.
Podczas pobytu profesora Kindleya, doktora Webba i dwóch ich pomocników ze szkuneru, niespodziewanie przybył komisarz Folkhaw. Ucieszył się szczerze, ujrzawszy znajomych rodaków i, siedząc w przewiewnej izbie, opowiadał o schwytaniu przez policję bandytów.
— Gdy przybyłem na wybrzeże Kalabonów, kazałem im przez tłumacza wydać mi natychmiast Murraya i dwóch jego towarzyszy — mówił komisarz. — Podjudzeni przez nich tubylcy nietylko jednak odmówili mi tego, ale zaczęli wskakiwać do łodzi, aby zaatakować kanonierkę. Był to z ich strony zamiar szalony i bezcelowy. Dowódca okrętu dał parę strzałów armatnich ponad głowami Kalabonów, a, gdy pociski z hukiem wybuchnęły w dżungli, okrywającej góry, tubylcy wyszli na brzeg i, klęcząc, błagali o miłosierdzie. Wiem, że są to nieszczęśliwi ludzie i ciemni, jak noc, więc nie wymierzyłem im