Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/241

Ta strona została przepisana.

Przyjaciel w milczeniu skinął głową, ale po chwili, jakgdyby coś sobie przypomniawszy, powiedział z naciskiem:
— Obyś tylko wytrwał, mały Dżair!
— Wytrwam, bo pragnę szczęścia mego szczepu, kocham go i mój kraj!... — odpowiedział z siłą w głosie.
Słowa te padły w przeddzień odjazdu chłopców.
Nazajutrz, żegnani przez spłakaną panią Krawczykową i Baharanę, wraz z panem Romanem odjechali do portu Bleir, gdzie musieli wsiąść na statek, płynący z siamskiego portu Bankok do Rangunu. Gdy już mieli zagłębić się w dżungli, zatrzymali wózek i ostatniem spojrzeniem ogarnęli białe „Wybrzeże Ośmiornic“, cypel przylądka Czerwonych Skał, ścięty szczyt Diby i daleki łańcuch gór Szalati, gdzie spoczywał skarb Tamaranów. Westchnęli obaj. Lato przygód minęło... Przeminęła też tajemnica Wysp Morderców, gdzie niegdyś panował okrutny i drapieżny „Postrach Mórz“, a teraz marzył o mądrych i sprawiedliwych rządach mały wódz, który miłował swój lud i te wyspy zielone, jakgdyby uśpione cichym poszumem oceanu.


KONIEC