pochwalił go wobec całej klasy, a pułkownik i radża zaprosili chłopaka na obiad i byli dla niego niezwykle uprzejmi, traktując go jak dorosłego „dżentelmena“.[1]
Wyskoczywszy na brzeg „swojej“ wyspy, „dżentelmen“ pozdrowił czarnych tubylców i pobiegł do wózka, wołając:
— Jak się masz, mały Dżair? Urosłeś, widzę, i dostałeś nowy kapelusz? Bardzo ci w nim pięknie!
Mały woźnica, błyskając zębami i białkami oczu, powtarzał raz po raz:
— Young Sahib! Young Sahib!
— Cóż-to? — zdumiał się chłopak. — Zapomniałeś, czy co, że mam na imię Wład, a wcale nie sahib?
— Wlad!... Wlad! — szeptał Dżair, nie spuszczając zachwyconego wzroku z wesołej twarzy Władka, a z jego czarnych oczu kapały łzy.
W kwadrans potem szare zebu[2] ciężkim kłusem ruszyły w stronę dżungli. Droga — ledwie widzialna i rzadko uczęszczana — biegła przez pewien czas brzegiem morza. Koła zgrzytały na muszlach i odłamkach korali,