Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/46

Ta strona została przepisana.

nęli, — skarżył się pan Roman synowi, lecz po chwili zaśmiał się chytrze i dodał: — Ale jakoś dam sobie radę, bo widzisz, Władku, na naszych wyspach nikt dotychczas nie potrafił przyciągnąć czarnych Minkopi na roboty, ja jednak będę ich miał! Muszę ich mieć, bo chcę wykonać plan Stewansa, a potem, za jakie cztery lata, otrzymawszy premjum..., wyruszymy do Polski!
— Jakimże to sposobem zmusisz, ojcze, tubylców do pracy? — spytał zaciekawiony Władek.
Pan Krawczyk zapalił fajkę i zapytał:
— Znasz wszakże starego Baharanę, co przywiódł tu przed laty Dżaira i oddał go nam pod opiekę, powiedziawszy, że jest to sierota?
— Baharanę widzę zawsze, ilekroć idę z Dżairem na wybrzeże ośmiornic lub do puszczy. Chodzi wtedy za nami, jak cień, i nic nie mówi! — zaśmiał się chłopak. — Grzeczny jest ten stary! Witając nas i żegnając, klęka i czołem dotyka ziemi... chociaż, zdaje mi się, że ukłony te składa on przed Dżairem...
— Właśnie! Właśnie — przerwał mu ojciec. — Baharana prosił mnie, abym tego lata ze szczególną starannością strzegł chłopaka,