Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/50

Ta strona została przepisana.

i uśmiechał się z dumą, aż wreszcie wydał cichy okrzyk i wskazał chłopakom na łódź. Z radosnym śmiechem skoczyli do niej obaj. Minkopi wiosłowali szybko i łódź popędziła wzdłuż brzegu. Na dziobie stał Baharana, wpatrzony w toń. Wkrótce podniósł rękę i łódź stanęła, kołysząc się cicho. Stary napiął łuk i, wymierzywszy, wypuścił strzałę w wodę. Znikła w głębinie, lecz po chwili woda zakotłowała się koło burty i jakaś duża ryba, przebita strzałą, zaczęła miotać się, jak wściekła, rozbryzgując wodę uderzeniem ogona. Niebawem uspokoiła się i wypłynęła, leżąc na boku. Jeden z tubylców zręcznym, szybkim ruchem wrzucił ją do łodzi. Była to czerwona makrela, mieniąca się różnemi barwami. Chłopcy klaskali w dłonie, wydając radosne okrzyki, bo lubili przyglądać się temu sposobowi połowu ryb przez mieszkańców Andamanów — najświetniejszych niewątpliwie na świecie łuczników.
Zaraz po południu powrócili do domu na obiad, naradzając się po drodze nad tem w jaki sposób uśpić czujność Baharany i bez niego wybrać się na łowy. O przygodzie tej Władek marzył przez rok cały. Obiecał bowiem profesorowi przyrody zdobyć jak naj-