Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/63

Ta strona została przepisana.

matka Władka zastawiała na nie sidła, gdyż wślizgiwało się do kurnika i zagryzało indyki i perliczki.
Władek ruszył w dalszą drogę, przecinając nagie osypisko ze zwisającemi nad niem białemi skałami. Po zboczach ich spływały małe strumyki mętnej wody, a na krawędziach płyt potworzyły się długie sople stalaktyków. Pozostawiwszy zebu pod skałami, chłopak wdrapał się na ich szczyt. Ponury krajobraz roztaczał się przed nim. Okrągła, naga i głęboka kotlina była niegdyś kraterem wulkanu Diba. Zagasł już wprawdzie oddawna, ale jeszcze z głębiny góry wyciekały źródła gorącej mętnej wody i tworzyły jeziorko na dnie kotliny. Z wody osadzały się sole wapienne, wypełniając coraz bardziej lejkowate zagłębienie. W jednem miejscu jezioro znalazło sobie ujście i niewielkim potokiem zbiegało po łagodnem zboczu, tam i sam spadając kaskadami z kamiennych płyt, gdzie potworzyły się całe słupy z nacieków wapiennych.
Władek przyjrzał się martwej, okrytej oparami powierzchni jeziora, odbił kilka najpiękniejszych stalaktytów i już zamierzał powrócić do swego wierzchowca, gdy wzrok jego padł na bezkresną, szafirową taflę Oceanu. Piękny był