Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/79

Ta strona została przepisana.

Dalszą ich rozmowę przerwał krzyk, dobiegający od strony brzegu. Obejrzeli się i zobaczyli Baharanę, pędzącego ku nim co tchu. Stanąwszy przed Dżairem, kłaniał mu się do ziemi, ale jednocześnie robił chłopakowi gorzkie wyrzuty. Dżair przerwał mu rozkazującym głosem i długo coś mówił do niego, wskazując na morze i na Władka. Baharana zrozumiał wreszcie, co zaszło na pustynnem wybrzeżu ośmiornic, i rozpłakał się. Długo kiwał się i łkał, wycierając łzy z pomarszczonej twarzy, zgodnie z obyczajem wyspiarzy ozdobionej głębokiemi bliznami, aż wkońcu usiadł przed Władkiem i teraz jemu zkolei począł się kłaniać raz po raz, mrucząc niezrozumiałe słowa podzięki czy błogosławieństwa.
Po tej wzruszającej ceremonji powracali razem do domu. Słońce zapadało już za morzem. Mewy, jękliwie pokrzykując i powolnie machając skrzydłami, odlatywały na nocleg ku górom. Zbliżała się noc.