Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/83

Ta strona została przepisana.

Długo jednak wywijał się chłopakom kosmaty pająk, ale wkońcu zmuszono go wejść do blaszanki, gdzie został natychmiast zamknięty. Podróżnicy ruszyli dalej i po dwu godzinach ciężkiej drogi, pocięci przez komary i bąki, dojechali do wioski.
Na obszernej polanie, oddawna wypalonej w gąszczu dżungli, stało około pięćdziesięciu chatek trzcinowych, o szpiczastych, stożkowatych strzechach.
Tłum tubylców wybiegł na spotkanie przybywających gości. Zobaczywszy Dżaira, Negritosi padli na kolana i złożyli przed chłopakiem głęboki pokłon. Baharana przemówił do rodaków, poczem tubylcy wydali radosne okrzyki i, otoczywszy Władka, przyklękli przed nim.
— Minkopi witają „brata wodza“! — szepnął Dżair, zaglądając przyjacielowi w oczy.
Długo trwały okrzyki na ich cześć, a nawet — muzyka, gdyż tubylcy zaczęli bić w bębenki i grać na fujarkach. Na odgłos tych najprostszych na świecie instrumentów muzycznych, wszyscy Minkopi otoczyli kołem przybyłych i zaczęli tańczyć. Właściwie nie można było tego nazwać tańcem. Mężczyźni i kobiety, trzymając się za ręce, szli powolnym, miarowym krokiem, poczem robili nagły zwrot i z po-