— Co to znaczy Kalabon? — spytał szeptem.
— Patrz, tam... tam... — drżącym głosem wybełkotał chłopak i ruchem głowy wskazał wysoki pień mahoniu, widocznie, dawno już zrąbanego, bo zdążył już zmurszeć i popękać.
Władek, spojrzawszy we wskazanym kierunku, zadrżał i zrozumiał wszystko. Stał tam człowiek, przywiązany do drzewa. Czarnoskóry, małego wzrostu, jak wszyscy Negritosi, miał włosy kędzierzawe, ułożone w kilka podłużnych pasm — od czoła aż do tyłu głowy. Twarz jego — dziką i groźną — okrywało tatuowanie na policzkach, nosie i brodzie. Ciało połyskiwało grubą warstwą jakiejś tłustej mazi.
Minkopi strzelali do niego z łuków. Każdy z tych celnych łuczników mógłby pierwszą odrazu strzałą przebić serce jeńca, lecz chcieli zapewne męczyć go jak najdłużej, gdyż tymczasem groty wbijały się tylko w drzewo, lekko zaledwie ocierając się brzechwami o ciało. Wkrótce jednak rozległ się przeraźliwy okrzyk starego Negritosa. Kobiety, stojące nauboczu, zawtórowały mu ponurem wyciem i zaczęły wygrażać pięściami i zakrzywionemi niby szpony palcami. Głośniej warczały bębny i zgrzytliwiej jazgotały fujarki bambusowe.
Strona:F. A. Ossendowski - Skarb Wysp Andamańskich.djvu/90
Ta strona została przepisana.