Oficer, dowodzący policją, postanowił zaatakować osadę Czarnego Sępa i ruszył, wziąwszy sobie do pomocy stu młodych kolonistów.
W obozie nikogo nie znaleziono.
Osada została opuszczona. Tam i sam błąkały się pozostawione psy i koty.
Ludność znikła bez śladu.
Oficer ruszył śladami zbiegów przez puszczę, lecz natrafił na zasadzkę, która okryła się natychmiast dymem strzelb i rozkwieciła błyskami ogni.
Koloniści, nie wytrzymawszy ognia Indjan, pierzchli w nieładzie i popłochu, oficer, straciwszy ośmiu policjantów, zmuszony był do odwrotu.
Cofał się, ostrzeliwując, a, wyszedłszy na płaskowyż za Czerwonemi Skałami, ujrzał straszny obraz.
Cała równina usiana była trupami młodych ochotników.
Oficer zorzumiał, że dostał się do pułapki i, że lada chwila niewidzialni wrogowie wypadną z krzaków i zaatakują jego oddziałek.
Strona:F. A. Ossendowski - Staś emigrant.djvu/75
Ta strona została uwierzytelniona.