Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/100

Ta strona została przepisana.

niach. Poczuł, że są zimne i drżą. Z dna jego duszy zrywała się rozpacz.
— I tu... i tu... — ni to ścigając się, szeleściły trwożnie myśli, — ma być wszystko tak, jak działo się tam — we Francji, Szwajcarji, a potem — w Rosji?!... Znowu ucieczka, ukrywanie się, szpiegowanie i tropienie, zasadzki i nagłe napady... czy starczy ci sił, człowieku znękany? Czyż nie lepiej — skończyć odrazu, jednym zamachem przeciąć tak nielitościwie napiętą nić życia swego lub... tego Abrama?... Wybieraj! Nie zwlekaj!
Znowu syknął i usiadł przy stole, na którym bielała karta notatnika, a na niej podkreślone dwa razy słowo — „Nikczemnik“.
— Kto? On czy ty? — podszepnęła mu natrętna myśl. — Więc chcesz zacząć na nowo?
Wagin poruszył się gwałtownie. Skrzypnęło lekkie krzesełko bambusowe. Ktoś podszedł do drzwi i cichy głos Ludmiły dobiegł uszu Wagina:
— Mama prosi pana bardzo do siebie na herbatę!... Jest u nas doktór Plen...
Sergjusz otworzył drzwi i prawie rozkazującym ruchem ręki zmusił Ludmiłę wejść do pokoju. Patrząc na nią surowym wzrokiem, powiedział ponuro:
— Jestem zdenerwowany i nie będę zbyt przyjemnym gościem... Wie pani — myślałem długo o naszej pierwszej dziwnej bądź co bądź rozmowie... i przyznaję słuszność... istotnie — można i powinno się mnie bać... No, a teraz chodźmy, skoro panie sobie tego życzą!
Przepuściwszy ją przed sobą, zamknął drzwi i szedł za nią, patrząc roztargnionym, nieobecnym wzrokiem na jej wiotką, miękką, jakgdyby pozbawioną