Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/111

Ta strona została przepisana.

i westchnął. Ciężkie to było, syczące westchnienie. Chłopak nie obudził się jednak.
Wagin usiadł i, marszcząc czoło, coraz bardziej niespokojny i podrażniony, jakoś dziwnie szybko zakończył rozpoczęte opowiadanie:
— Wybuchający bolszewizm rzucił bawiącą we Francji rodzinę na bruk. Narzeczona mego przyjaciela pozostała bez pracy. Napróżno biedak namawiał ją, aby się pobrać, nie czekając na poprawę jego sytuacji materjalnej, bo wszak jako-tako dadzą sobie radę. Idealna panienka pewnego dnia znikła... Inny, na miejscu mego przyjaciela, postawiłby w tem miejscu kropkę i przebolałby ten zawód. Nie taki to jednak okazał się człowiek! W postępku panny dopatrzył się czegoś przerażającego, czego nie mógł narazie uświadomić sobie. Tchórzostwo? Zdrada? Obawa przed skromnem życiem ciężko pracujących ludzi? Postanowił jednak wyjaśnić to, wyraźnie zrozumieć wszystko, gdyż nie był w stanie tak odrazu, w jednej chwili porzucić swego ideału, który nieopatrznie i naiwnie on — człowiek obracający się niedawno w najświetniejszem towarzystwie i obserwujący setki kobiet, umieścił w tej tak mądrej, poważnej i skromnej nauczycielce. Rzucił więc wszystko i wyruszył na poszukiwania. Znalazł ją wreszcie w Paryżu... w biurze propagandy bolszewickiej w roli... kochanki wpływowego komisarza — młodego, aroganckiego żydziaka, pełnemi garściami rzucającego „proletarjackie“ złoto na przekupywanie i judzenie w kołach robotniczych organizacyj francuskich, no — i na szerokie, wystawne życie... Mój znajomy długo miał pod obserwacją mieszkanie żydłaka, bo ciągle jeszcze wątpił, jeszcze chwytał się