Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/114

Ta strona została przepisana.

cu do świadomości jego poczęły docierać pojedyncze wyrazy angielskie. To go zastanowiło, więc zatrzymał się i spytał:
— Czego chcesz ode mnie?
Chińska „kurtyzana“, szczebiocząc i łasząc się, mówiła już wyraźniej:
— Dżentelmen, biały dżentelmen — bogaty i hojny — przyjdzie do „gniazdka śpiewających ptasząt miłości“... Mam tam pewną rosyjską miss... prawdziwą księżniczkę... ona dżentelmenowi...
Padło kilka ohydnych, wyuzdanych wyrażeń, ale Wagin strząsnął ze swego ramienia czepną dłoń kobiety, poczuwszy do niej nagle nieprzezwyciężony wstręt i ni to nienawiść. Długo szedł w milczeniu obok Plena, który sapał ciężko i porywczo.
— Zmęczył się doktór? — zagadnął go Sergjusz.
— Nie! — zaprzeczył lekarz. — Przyszedł czas, abym wypalił fajkę opjum — ów „dym siedmiu marzeń i siedmiu snów“. Dawno nie paliłem, więc czuję się słaby i zgnębiony.
— Słyszałeś, doktorze? Rosyjska dziewczyna z dobrej rodziny w tym barłogu? To — straszniejsze od wszystkiego, co można sobie wyobrazić!
Von Plen machnął ręką obojętnie i słabym głosem odpowiedział:
— Gdzie ich tylko teraz niema?! Mężczyźni wszystkich barw i ras próbowali miłosnych uciech z pańskieni rodaczkami. Pełno ich w lupanarach szanchajskich na Creek‘u i w Kantonie na „galerach miłości“. Na międzynarodowej giełdzie kobiecego ciała „białe niewolnice“ — Rosjanki stały się najtańszym towarem; w zakazanych dzielnicach w Fezie, Trypolisie, Marakeszu, Mzabie, Timbuktu, po wszyst-