Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/123

Ta strona została przepisana.

Po chwili poruszył się żwawo i wstał, szepcąc do siebie żartobliwie:
— Dość na teraz! Dość! Do pracy, doktorze von Plen! Do pracy! Melduję, że pacjenci czekają oddawna!
W korytarzu obmył sobie twarz, zwilżył włosy i, obciągnąwszy kurmę, wszedł do oficyny, gdzie miał swoje „ambulatorjum“ — „muzeum nędzy i zbrodni“, jak je dosadnie określał doktór Oskar von Plen. W małej sieni ujrzał kilka skulonych postaci kobiecych. Na twarzy lekarza pojawił się uśmiech lekko ironiczny, a może — to cichy smutek nadał mu taki wyraz? Stosował go przedewszystkiem do samego siebie i to za każdym razem, gdy wchodził do swojej lecznicy przy palarni. Nie mógł wyzbyć się tej ironji czy smutku, bo nieodzownie przypominał sobie w takiej chwili swój gabinet i klientelę w Rosji. Robił wówczas wspaniałą karjerę, w której dopomagali mu bliżsi i dalsi krewniacy — liczni baroni kurlandzcy, zajmujący stanowiska przy dworze i rządzie. Coprawda, Plen był z nimi związany luźnie, pochodząc z niezamożnej szlachty niemieckiej, oddawna w Kurlandji osiadłej i poświęcającej się wyłącznie wolnym zawodom lekarzy, adwokatów, rejentów i inżynierów. Jednak wszystkie rody Niemców nadbałtyckich były złączone ze sobą tradycją przeszłości i... przyszłości. W dawnych czasach zdobyły one i broniły tej ziemi, walcząc z Moskwą, Litwą i Polską o prawo germanizacji całego kraju; w przyszłości zaś miały uczynić Rosję powolnem narzędziem w zaborczych rękach Berlina i rzucić na jej najżyźniejsze i najbogatsze ziemie fale wojskowych osadników niemieckich, prze-