Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/127

Ta strona została przepisana.

towani przez ciągle znęcających się nad nimi oficerów — nienawidzili wszystkich na statku. Taki stan rzeczy znalazł swój epilog w krwawym 1917 roku, gdy to załogi okrętów wojennych niemal w pień wycięły lub wyrzuciły za burtę swoich oficerów. Na krążowniku Plena, w owych trwożnych czasach po powrocie spod Salonik stojącym na redzie Kronsztatu, straszną śmiercią zginęli wszyscy — od dowódcy do najmłodszego miczmana. Oszczędzono jedynie lekarza okrętowego, gdyż, jak zawyrokował kolegjalny sąd marynarski, „był on ludzki dla załogi“. Plen stał się mimowoli świadkiem okrutnej rzezi i ponurych aktów zemsty osobistej, co wywarło na nim głębokie wrażenie i spowodowało silny wstrząs nerwowy. Stan jego zdrowia pogorszyły wieści o nowych rzeziach w Libawie, Rewlu, Wyborgu, Odesie i Batumie, gdzie zginęło wielu jego przyjaciół i krewnych. Jedyne ukojenie dawało mu w tym czasie opjum, do którego uciekał się już znacznie częściej. Łagodny, zamyślony, spokojny zawsze doktór nienawidził rewolucji i jej krwawych sprawców. Z uczuciami swemi nie zdradzał się jednak przed nikim i po długiej, opieszale kierowanej przez niedoświadczonych bosmanów podróży, dotarł wreszcie na pokładzie wysłanego na Wschód pancernika do Szanchaju, gdzie okręt zmuszony był stanąć na kotwicy dla naprawy steru, uszkodzonego przez sztorm.
Pod jakimś pozorem wyszedłszy na brzeg, von Plen nie powrócił już więcej na rewolucyjny okręt, a w dzień jego odpłynięcia dawny bosman, podniesiony do godności dowódcy pancernika, otrzymał od doktora list, napisany w obraźliwym i szyderczym