Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/13

Ta strona została przepisana.

dla poszarpanych odłamkami szrapneli „bohaterów“, broniących wiary, państwa, króla jednogłowego — czyli monarchji, lub wielogłowego — inaczej — demokracji, na kropienie wodą święconą dział, karabinów, pocisków gazowych i łodzi podwodnych; gdy myśl elity, rządzącej narodami, skierowana została na grabież i rozbój, które miały być wykonane rękami spokojnych wieśniaków i spracowanych robotników — wszelkie plany musiały zawieść, ponieważ nie znalezionoby w owych czasach centymetra bodaj stałej powierzchni, gdzieby można je było na czemś pewnem oprzeć i ugruntować.
To też w kołach emigracji wybuchła odrazu panika i rozpacz. Opustoszały hotele, zajmowane przez zamożniejszych ludzi; biedniejsi szukali przytułku w chińskiej dzielnicy. Najbiedniejsi, to znaczy — zupełnie nic nie posiadający, przenosili się na dżonki i krypy rybackie, gnijące na cuchnącej Hwang-pu i Wusung-Kiangu, lub głodni i ponurzy wałęsali się po streeta‘ch, parkach i po okolicach Szanchaju, na Nanking- czy Fuczou-road, godzinami wystawali przed szybami zakładów jubilerskich, gdzie chińscy kupcy umieszczali miljonowej nieraz wartości złote przedmioty, drogie kamienie i srebro.
Mieszkania bardziej zasobnych emigrantów oblegane były od rana do wieczora przez tych, którym głód i rozpacz skręcały kiszki, wysuszały język i wykrzywiały twarz.
Coraz częściej padały tam surowe, gorzkie, obraźliwe a nawet groźne słowa. Z dniem każdym rozlegała się coraz śmielej jadowita mowa nienawiści.
Tak trwało całe dwa miesiące, aż wreszcie stało się to, co stać się musiało, gdyż podobne okoliczno-