Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/134

Ta strona została przepisana.

zaś mijał czas i ostrość pierwszych uniesień, gdy przytępiało się zmysłowe zainteresowanie, dawali zlecenie jednej z licznych rajfurek na wyszukanie nowej, świeżej „przyjaciółki“. Nie powracali już nigdy do dawnej kochanki i wkrótce przestawali jej poznawać i nawet kłaniać się przy spotkaniu. Bo też i poco? Nie myśleli przecież nigdy o znoszonej rękawiczce, poplamionym krawacie lub o innym przedmiocie codziennego użytku, nabytym niegdyś i wykorzystanym całkowicie. Żółci zaś dżentelmeni wykańczali ostatecznie karjerę częściowo chociażby niezależnej kobiety. Z każdego słowa i ruchu Chińczyków i Japończyków biła zimna pogarda dla tych białych kobiet, dostępnych dla nich, żółtych samców, płacących dolarami i jenami. Zachowywali się też z niemi, jak z niewolnicami, które ich dalecy przodkowie wlekli za sobą po podbojach dalekich, wrogich krajów. Rozmawiali z niemi i postępowali z dziką brutalnością i rozpasaną arogancją. Publicznie całowali je, szczypali boleśnie i targali za włosy, obnażali je znienacka przy drażniącym, chrapliwym śmiechu — zupełnie takim samym, jaki zgrzytał na plancie kolejowym, gdy chińscy robotnicy znajdywali białą kobietę, zabitą przez pociąg, i patrzyli drapieżnie na jej nagie ciało skrwawione i poszarpane.
Związek białej kobiety z żółtym kochankiem stawał się dla niej wyrokiem, pozbawiającym ją na zawsze klienteli angielsko-amerykańsko-francuskiej. Stawała się towarem wyklętym i pogardzanym przez białych konsumentów. Zamykały się przed nią drzwi najwykwintniejszych lokali rozrywkowych. Niedługa już potem bywała karjera kobiet, w ten sposób walczących o życie. Dwa miesiące, najwyżej pół roku,