Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/145

Ta strona została przepisana.

— Czuję, że odchodzę na zawsze... Boję się śmiertelnie...
Opuścił głowę i przymknął oczy. Długo milczeli oboje. Wreszcie doktór podniósł rozjaśnioną nagłe twarz i załzawionym wzrokiem spojrzał na stojącą przed nim kobietę.
— Ona teraz jest szczęśliwa i wyzwolona! — począł szeptać gorąco. — Bóg nie odtrąci tej duszy umęczonej!... Musimy ją pochować przyzwoicie i nabożeństwo żałobne zamówić... za duszę męczennicy. Wstawi się ona przed Bogiem i Zbawicielem... i za nas grzesznych...
Istotnie koleżanki wszystkie zebrane na wyjazd Wiery pieniądze ofiarowały na jej pogrzeb i nabożeństwo. Pochowano ją na cmentarzu prawosławnym. Na grobie jej stanęła nawet skromna kolumienka z krzyżem złoconym na szczycie. Przez kilka lat na tym grobie widniały świeże zawsze kwiaty, składane przez borykające się jeszcze z życiem kobiety, których dżentelmeni nie poznawali na ulicy i w kawiarni, a które w chwili rozpaczy i rozterki duchowej przychodziły tu i modliły się żarliwie i namiętnie. Być może, że i teraz jeszcze ta lub inna z emigrantek, co przetrwała najgorsze czasy i wywalczyła sobie miejsce w zbiegowisku ludzkiem w Szanchaju, przychodzi czasem na grób małej Wiery, przynosi wiązankę irysów lub wistarij i wzdycha pobożnie za duszę dziecka, zbłąkanego na rozstajnych drogach życia.
Po pogrzebie małej Wiery, Plen załamał się ostatecznie i przez długie tygodnie nie wychodził ze stanu odurzenia. Doprowadziły go do tego wyrzuty sumienia i oskarżenia samego siebie, bo dręczyć go