— Złotowłosa pani ma nowego przyjaciela — bogatego przyjaciela — von Tildena. Jest on dyrektorem holenderskiej linji okrętowej, ma biuro w wielkim białym business — building na Bundzie... Młody jeszcze ale na Jawie przywykł już do opjum i uczęszcza do palarni Liang-Cze... ale ten nicpoń nie może dać białemu dżentelmenowi ani rzetelnego towaru, ani komfortu i dyskrecji... Niech więc piękna pani namówi von Tildena, aby przeniósł się do mnie...
Plen uśmiechnął się ironicznie.
— Twoja palarnia ma wygląd wstrętnej budy, żaden porządny człowiek nie zechce tu zajrzeć! — powiedział tonem obrzydzenia.
— Od strony zaułka odnowiłem wejście i mur! — zaprotestował Czeng. — Pomów, ta-je, ze złotowłosą...
Doktór potrząsnął głową i wstał.
— Nie! — powiedział stanowczym głosem. — Moja sprawa — leczyć a nie zatruwać ludzi „dymem rozkoszy i snów“, panie Czeng-Si. Pomów sam z moją pacjentką. Przyjdzie tu w środę.
Zaczął się nagle śpieszyć, ponieważ uświadomił sobie wreszcie, co go nurtuje od chwili powrotu do palarni. Wybiegł z ambulatorjum, pozostawiając w niem zaniepokojonego i zdumionego Czenga, szybko nałożył watowaną kurmę i czapkę z nausznikami i wyszedł na ulicę. Wkrótce zbliżał się do „Gospody 4-ch stron świata“. Naprzeciwko, na nieoświetlonym chodniku wciąż jeszcze stał nieznajomy w kraciastym płaszczu i filcowym, nasuniętym na oczy kapeluszu.
— Nie spóźniłem się! To — dobrze! — mruczał Plen, wchodząc do jadłodajni „Gospody“.
Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/149
Ta strona została przepisana.