Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/158

Ta strona została przepisana.

na jej istotę (nachmurzył czoło i dodał w duchu: pierwszej zbrodni“!), niby nie odczuwał już zaciętej nienawiści do szpiega i pragnął, aby ten nawet zapytał go o coś, zażądał wyjaśnień i wszystkich szczegółów morderstwa.
Spokojnie popatrzył w okrągłe, zaczerwienione oczy Abrama i przeraził się nagle, spostrzegłszy w nich łzy, przez które, niby z dna odmętu, błysnęło coś, ni to rozpacz, ni to wściekłość. Szpieg zaciskał szczęki i kurczył palce, jakgdyby chciał rzucić się na wroga i — nie śmiał. Milczenie trwało długo.
— Więc cóż mi... masz do zaproponowania? — zapytał wreszcie Sergjusz, nerwowym ruchem zapalając papierosa i kładąc na tackę paczkę „Chienmen“’ów.
Towarzysz Abram oparł się łokciami o stół i, wpatrując się w bladą twarz Wagina, syczącym szeptem jął wyrzucać zdanie po zdaniu:
— Z jaką to zdumiewającą łatwością i szatańskim spokojem przeszedłeś do porządku nad tą sprawą! Cha-cha-cha! Żałujesz, zdaje się, nawet szczerze swego „fałszywego kroku“ i zapomniałeś już o zamordowanym przez siebie człowieku? Może także i mnie żałujesz, — mnie, którego dwa razy przedziurawiłeś kulami? Mów-że mów, czy żałujesz mnie?!
W głosie szpiega drgnęły nuty namiętnego rozkazu. Sergjusz zmrużył oczy i potrząsnął głową.
— Ciebie nie żałuję, boś zmusił mnie zatracić samego siebie i w piekło zamienił moje życie! Nienawidzę ciebie, gdyż przez ciebie popełniłem czyny nikczemne i żyłem w nieprzerwanym strachu... przed tobą!... Stałeś się dla mnie widziadłem śmierci! Ode-