Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/16

Ta strona została przepisana.

przez rząd carski, prawosławnej misji w starej stolicy Chin i opuściło Szanchaj z rodzinami na zawsze.
Obie te grupy emigrantów rosyjskich zamknęły się w granicach swego zawodu i stroniły rygorystycznie od reszty rodaków, ginących w zgiełkliwym Szanchaju, rozzuchwalonym przez miljonowe afery, rozbawionym, żyjącym w ustawicznie trawiącej go gorączce i pościgu za złotem i szalonemi, zawsze niezdrowemi uciechami, gorszącemi Chińczyków. Żółci ludzie w milczeniu i pogardliwej nienawiści przyglądali się obłędowi najeźdźców, zdobywających ich ojczyznę podstępem, przekupstwem, bezczelnością i stałą groźbą, która wiała od opancerzonych burt milczących krążowników i zwróconych na miasto paszcz armatnich.
„I widziałem niewiastę, siedzącą na czerwonej bestji, pełnej słów bluźnierstwa, mającej siedem głów i rogów dziesięć. Niewiasta owa przyobleczona była w purpurę i karmazyn i uzłocona złotem, drogim kamieniem i perłami, mając kubek złoty w ręce swej, pełny obrzydliwości i plugastwa wszeteczeństwa swojego. A na czole swojem — imię napisane: Tajemnica, Babilonja Wielka, matka wszeteczeństw i obrzydliwości ziemi. Widziałem niewiastę ową pijaną krwią świętych, krwią męczenników“... — zaczytywali się głodni, śmiertelnie przerażeni emigranci rozdziałami objawienia Jana Apostoła w widzeniu jego na pustynnym Patmosie.
Coraz częściej i chętniej stosowali do siebie tajemniczy tekst Apokalipsy.
— Wszetecznica, okrutna Wielka Babilonja — to Szanchaj! — myśleli. — On to pije krew męczenników — naszą krew!