Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/160

Ta strona została przepisana.

Sergjusz ze zdumieniem podniósł na niego oczy i stał się w jednej chwili podobny do nagle zbudzonego ze snu ptaka, zrywającego się do lotu. Milczał i czekał jeszcze na coś.
— A widzisz? Coś zaczynasz już podejrzewać? Zabiłeś Marka Chaciejewa i, jak sam się przyznałeś przed chwilą, — zabiłeś napróżno... Powiedziałeś: „fałszywy krok“! Marek zginął przez tę podłą dziewkę!... A czy wiesz, kto był ów Chaciejew? Marek Chaciejew?
Zdławiony głos szpiega zgrzytnął prawdziwym bólem. Nie czekając na odpowńedź, sepleniąc i bryzgając śliną, której białe kulki i nici osiadały i przeciągały się między wilgotnemi wargami, charkotał:
— Myślisz, że obchodziłby mnie jakiś tam czerwony komisarzyna? Że nadstawiałbym swoją skórę za parszywego rewolucjonistę? Zapewne, nieraz zaprzątałeś swój ciasny, chrześcijański mózg myślą, że tak uparcie tropię cię dlatego, aby zasłużyć się nowym władzom, rozpierającym się w Kremlu!... Pluję na nich wszystkich od mongolskiej mordy Lenina aż do ostatniego chamskiego pyska zbuntowanego majtka! Pocóż miałbym powracać do oszalałej Rosji, ja — dawny agent policji, prowokator, który dopomagał sądom tylu rewolucjonistów powiesić lub wysłać na wygnanie? Czyż ja — konfident Azefa, Łopuchina, Kurłowa i Manasewicza potrzebowałbym wyjeżdżać z Paryża do Moskwy, aby powiedzieć tym wszystkim katom: „Macie starego Chackelesa, znęcajcie się nad nim, męczcie zdrajcę rewolucji!“ Nie, nie taki to człowiek ten Abram, postrach głupich rewolucjonistów, szukających bezpieczeństwa zagranicą! A ty, ty tak właśnie myślałeś! Czyż nie tak? Nu?