Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/167

Ta strona została przepisana.

— Poco potrzebuję wracać? — ożywił się nagle szpieg. — Muszę koniecznie wrócić, bo bolszewicy mają w swym ręku moją żonę. Czyż myślicie, że chcę, aby oni dręczyli starą, chorą Żydówkę, która w dzień i w nocy opłakuje syna? Mam ją porzucić i poświęcić jej życie, jak wy to uczyniliście z tą dziewczyną z szynku i z żoną smolarza? Muszę zdobyć sobie prawo na powrót i mam już plan! Tylko wy możecie mi dopomóc w tem, a zarazem i sobie zabezpieczyć spokojny był w Szanchaju...
Wagin nie przerywał staremu Żydowi, nie wiedząc jeszcze, do czego on zmierza. Abram, charkocząc i plując z pośpiechu i podniecenia, wyrzucał słowa jak pociski z kulomiotu, nie nadążając za tokiem zawsze czynnej myśli:
— Moskwa ma w pięcie wszystkich tutejszych emigrantów! Co oni znaczą dla niej? Tam są przekonani, że za dwa lata cała ta głupia, nędzna banda powyzdycha lub gdzieś wsiąknie bez śladu. Pocóż więc mają komisarze zaprzątać sobie głowę tą gadatliwą i bezsilną hołotą? Potrzebna im jest głowa na inne, bardziej niezbędne i ważne rzeczy, które nie kleją się im tak, jakby chcieli! Trzeba wam wiedzieć, że to nie rewolucję robić, nie burzyć, bo przyszedł już czas, aby budować i rządzić, ażeby zapanował jakikolwiek ład, niech sobie nawet głupi i szaleńczy, ale ład!... Tymczasem... bałagan tam panuje straszliwy!... Nieokrzesane chamy rozwalają Rosję, jak starą ruderę... i, gdyby nie my — Żydzi wszystko dawnoby się rozleciało... i byłby koniec!... Jednak i tu zachodzą wypadki niepożądane... Niepokoją one coraz bardziej komisarzy... W Mongolji jakiś zwarjowany baron Ungern von